01.01.2013

Z Zośką Papużanką, autorką „Szopki”, rozmawiamy o ucieczce od nieszczęścia, mechanizmach pamięci i o tym, czego w tej książce krytycy nie chcą zobaczyć.

 

Kiedy czyta się opis „Szopki”, a potem notkę biograficzną o Tobie, czuje się odruchowo niespójność. Z jednej strony piszesz książkę skoncentrowaną wokół cierpienia i przemocy, a obok przedstawiasz siebie jako osobę szczęśliwą i spełnioną. Czy szczęśliwi ludzie mogą pisać tak przerażające książki? Czy też chcesz celowo zdystansować się od tej opowieści?

Nie musi być żadnej spójności. Pewnie jest tak, że bycie osobą nieszczęśliwą, traktowanie siebie jak osobę nieszczęśliwą czy też świadome kreowanie swojego wizerunku jako osoby nieszczęśliwej pisać pomaga. Lepiej się podobno myśli, gdy w życiu nie wszystko jest tak, jak być powinno. Pisarze to uwielbiają od wieków. A ja jestem szczęśliwa, nienawidzę naszego narodowego sportu – narzekania, chcę, żeby mi było dobrze. Po prostu mi się w życiu ułożyło, trochę dlatego, że nad tym popracowałam, trochę z powodu różnych zbiegów okoliczności. Nie zamierzam udawać, że jest inaczej.

Prawdą jest, że przez długie lata nie umiałam się ze sobą pogodzić i bardzo walczyłam ze wszystkimi, ze sobą najbardziej. Ale teraz już wiem, że tego stanu nie lubię. Wolę, jak mi dobrze.

Książka jest osobna, odrębna. Wybrałam to, o czym piszę, wybrałam to, jak żyję, i nie myślę, że te dwie sfery muszą być kompatybilne.

 

Z jakimi reakcjami Twojego otoczenia spotkałaś się po napisaniu książki? Byli zaskoczeni?

Ja sama byłam zaskoczona najbardziej. Ci, których znam od dawna, po prostu się ucieszyli. Nowi znajomi się dziwią i też im się coś nie zgadza. Moja mama na przykład traktuje to jako coś, czego się spodziewała.

 

Traktujesz rodzinę z „Szopki” jako rodzinę patologiczną czy jako przykładową rodzinę, reprezentacyjną dla naszego społeczeństwa?

To prawda, że problemy „Szopki” nie są codzienne, mam nadzieję. Obraz jest przejaskrawiony. Jako pewną patologią traktuję fakt, że ludzie tkwią w związkach masochistycznych, skazując się dobrowolnie na idiotyczne relacje, i nie umieją nic z tym zrobić. Gdy w rodzinie jest alkoholik, wszyscy jej członkowie poddawani są terapii jako współuzależnieni. Problemem jest to, że się współuzależniamy z dziwnych powodów – dziecko, mieszkanie, pieniądze, ślub, czas.

 

Szopkę” czyta się jako powieść społeczną, która diagnozuje ważny problem. W książce precyzyjnie pokazujesz drobne mechanizmy przemocy, uwikłanie jednostki w toksyczny rodzinny układ, rodzinę jako źródło cierpień. Czy da się wyzwolić z takiej sytuacji? Czy mimo piętna takiej jak w „Szopce” rodziny można być szczęśliwym? Czy da się z „Szopki” uciec? Powieść nie daje tu jasnych odpowiedzi.

Nie lubię powieści, które dają jednoznaczne odpowiedzi, dlatego napisałam taką, która nie daje. Nie jest moim zamiarem nikogo niczego nauczyć ani do niczego przekonać.

We wszystkich prawie recenzjach pisze się o patologii „Szopkowej” rodziny, o uwikłaniu, o błędach. A przecież jest tam jeszcze bardzo ważny, choć świadomie wyciszony (bo cóż może się przebić przez takie hałasy?) motyw miłości, choć nieudolnej, to jednak bardzo silnej, miłości i fascynacji dziecka do dziadka. Dziecko nie pozwala sobie zakłócić obrazu tego, kogo kocha, choć wszyscy się starają. Dziecka nie udaje się okłamać, ono przechowuje w pamięci to, co ważne.

Może właśnie takie drobne tajemnice pozwalają nam zdjąć trudny bagaż, który dostajemy na plecy jak kod genetyczny. Ważne jest to, że wcale nie musimy być tacy, jak chcą inni. Trzeba ocalić, co nasze. Chyba po to właśnie pisze się książki.

 

W „Szopce” nieustannie poetycko parodiujesz różne głosy, naśladujesz różne sposoby mówienia, ale nie ustanawiasz instancji nadrzędnego narratora, który kontrolowałby sens całości. Raczej pokazujesz sieć wielu monologów, które czasem się spotykają. Skąd wybór takiej strategii?

Od początku chciałam pokazać różne mechanizmy pamięci, które decydują o naszym obrazie przeszłości. Dlatego wielu narratorów, każdy widzi świat na swój sposób. I każdy z tych sposobów jest na tyle silny, że rzeczywiście nie pozwoliłby na żadną odgórną kontrolę. Ja też nie chciałam nad tym światem do końca panować, bo interesowało mnie, jak on się samodzielnie rozwija. Na przykład bez mojego przekonania czy też chęci stało się tak, że bohater, który początkowo miał być na drugim planie, niespodziewanie wybił się na pierwszy. Sam. Po prostu jest bardziej interesujący literacko.

A pamięć, która mnie bardzo interesuje, właśnie tak działa – nie wiemy, kto to powiedział, czy dokładnie tak powiedział, co było wcześniej, nasze najwcześniejsze wspomnienia są fragmentaryczne, późniejsze – zdeterminowane przez to, kim jesteśmy, przez nasz obraz samych siebie. Nie umiemy do końca zapanować nad tym, co i w jaki sposób nasza pamięć wybiera do zapamiętania. Ale odpowiedzialni jesteśmy za to, co z tym zrobimy.

 

Wyobrażasz sobie „Szopkę” zekranizowaną czy wystawioną na scenie albo przedstawioną w jeszcze innym medium?

Nie wyobrażam sobie. Ale to nie dlatego, że to nie jest możliwe. Nie myślę aż tak do przodu, nie planuję niczego. Czekam na propozycje.

Autor:
Komentarze
Czasem dobrze jest wrócić do świata dziecięcych lektur, by trochę się nasycić ich prostą,... czytaj wiecej
Ludzie płacą tysiące za spotkanie z nim. Nie za indywidualne konsultacje, ale za uczestnictwo w... czytaj wiecej
E-czytanie jest rewelacyjne. Jednak zawsze może pojawić się coś, co trochę zepsuje nam... czytaj wiecej
Czytanie to silna pasja: dlatego przytrafia się w przeróżnych miejscach i dziwnych sytuacjach.... czytaj wiecej
"Dzień na ziemi", prozatorski tom literaturoznawcy i filozofa Michała Pawła Markowskiego, zawiera... czytaj wiecej