Marek Bieńczyk, pragnąc w jednej ze swoich recenzji oddać umiarkowanie ekscytujący smak wina, użył frazy „nie sarkałbym”.
To zdanie może być dobrym kluczem interpretacyjnym dla całego dorobku pisarza, nieustannie rozpiętego między wzniosłymi terytoriami idealizmu a przyziemną, rozczarowującą praktyką życia. Nie mogąc zdecydować się ostatecznie na zakorzenienie w którejkolwiek z tych przestrzeni, Bieńczyk oscyluje między nimi, afirmując to melancholijną tęsknotę za utraconą krainą pełni, to ironiczną zgrywę i farsę. Autor Książki twarzy nieustannie próbuje opisać brak, pragnienie, nieobecność, wyzyskując przy tym wszystkie odcienie, jakie może przybrać to doświadczenie.
Nike dla Bieńczyka to więc nie tylko pierwsza nagrodzona książka eseistyczna, ale i pochwała nieuleczalnego, trudnego romantyzmu, który nie boi się ani spojrzenia na własną niedoskonałość, ani pogodnej, pobłażliwej kpiny z niej.