Od dawna nie należę już do zagorzałych fanów fantastyki. Traktuję ją jak lekki przerywnik, chwilę odpoczynku między kolejnymi książkami, często naukowymi. Czasami trafiam na perełki (jak Dworzec Perdido) i wiem, że o wielu wybitnych książkach nawet nie słyszałam, ale na mojej recepcji literatury fantastycznej cieniem kładzie się boleśnie egzaltowany Wiedźmin (uwielbiałam, ale potem skończyłam gimnazjum) i literackie potworki pokroju przegadanych wypocin Piekary (facet powinien napisać poradnik o tym, jak wycisnąć pakiet książek z jednego pomysłu i trzech nędznych rozwiązań fabularnych). Kiedy dostałam do ręki Wśród obcych, przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, co właściwie podkusiło mnie, żeby zamawiać egzemplarz recenzencki. Może być, że chodziło mi o listę nagród, które zdobył ten tytuł – Jo Walton pokonała Miéville’a w walce o nagrody Hugo 2012 i Nebula 2011, więc po prostu musiałam sprawdzić, o co ten cały szum. Sprawdziłam. Wciąż nie jestem pewna.Mori (zdrobnienie od Morwenny) ma 15 lat i niełatwe życie. Niedawno straciła siostrę bliźniaczkę Morigannę (urocze imiona, swoją drogą) w wypadku samochodowym, a obrażenia, które wówczas odniosła, skazały ją na buty ortopedyczne, laskę i towarzystwo bezustannego bólu. Na domiar złego matka Mori jest złą wiedźmą, a świeżo poznany ojciec wysyła swoją latorośl do prestiżowej (czytaj: snobistycznej) szkoły z internatem. Jedyną radością w życiu nastolatki pozostaje literatura sci-fi, dziesiątki wypożyczanych i kupowanych książek, które dziewczyna pochłania w niesamowitym tempie. Dookoła kręcą się także wróżki…Na pierwszy rzut oka to dość przeciętny produkt dla młodych panien. Fabuła nie jest przesadnie rozbudowana, a sylwetki bohaterów wydają się jedynie naszkicowane. O samej Mori wiemy tyle, ile mówią nam jej rozważania na temat czytanych książek i literackie upodobania.