Jak to się dzieje, pyta Pilot, że większość z nas, mająca przecież chłopskie pochodzenie, pamietająca wieś rodziców czy dziadków, staje się mieszczuchami, zapominającymi o swoich korzeniach? Synowie Drzymałów zatrzymują się w Starbucksie, umawiają się na sushi, brifują się, ubierają ciuchy zachodnich marek (kupione sprytnie na sales) i niczego po nich nie widać. Kiedy słyszeliście ostatni raz gwarę?
Kiedy zapytano Mariana Pilota, dlaczego w swoich powieściach używa gwary, czemu pracuje na tym tworzywie, odpowiedział anegdotą o Singerze: ten, zapytywany o to, czemu pisze w jidysz, odparł: „Bo piszę dla duchów”. Pilot mógłby powiedzieć to samo: gwara nie jest językiem, w którym odbywa się nasza jawna komunikacja. To język naszych zmarłych, zapomnianych przodków, dawnych tradycji… ale także wypartego: tego, czego nie chce pamiętać nasz sączący latte mieszczuch.
Polska tradycja jest tradycją chłopską i dlatego właściwie każdy z nas w jakimś sensie jest ze wsi. Dlatego właśnie należy się z tym skonfrontować. Podobna była przecież ścieżka Pilota, chłopca z Siedlikowa, który trafił do liceum tylko dzięki uporowi matki. W trakcie studiów na UW pisarz odkrył, że choć bardzo się swojego pochodzenia (i związanego z nim stylu bycia czy mówienia) wstydzi, że chciałby to ukryć, to tylko o tym potrafi pisać.
Ale nie jest Pilot (tylko) etnografem, kolekcjonerem zapomnianych słów czy tropicielem utraconej mowy: jego projekt polega na tym, by próbować tego języka aktywnie używać. I wtedy ukazuje się nam pełnia kunsztu stylistycznego pisarza. Jego wieś, jednocześnie ukazana w swojej surowej codzienności, jak i przez pryzmat swojego niezwykłego, zapomnianego języka, staje się zjawiskiem surrealistycznym, groteskowym, wciąż wahającym się na progu nieistnienia.
Porównywany zarówno z Myśliwskim, jaki i z Tokarczuk, z Marquezem i ze Stachurą, Pilot oferuje swoim czytelnikom niezwykłą podróż: w głąb naszych snów, naszych nieświadomych wyobrażeń, utraconej przeszłości.