Czemu Częstochowa? To miasto jest dobrą scenerią dla kryminału?
Częstochowa ma spory potencjał w tej kwestii. Te wszystkie mroczne zaułki i klasztorna wieża posępnie wznosząca się nad miastem. Trudno o lepszą scenerię... Gdy zaczynałem pisać ,,Martwą laleczkę” można była dostać jedną albo dwie powieści o charakterze kryminalnym z Częstochową w tle. Nie pamiętam, w każdym razie ich nie czytałem (śmiech). Moją powieść pisałem powoli, bardzo powoli i ze zdziwieniem zauważyłem, że w tym czasie opublikowano już kilka powieści, których akcja dzieje się w Częstochowie. Myślałem, że będę jednym z pionierów w tej dziedzinie, ale trochę się spóźniłem. W każdym razie dobrze się stało, że Częstochowa zaistniała w literaturze kryminalnej czy pokrewnej. To miast w pełni na to zasłużyło.
Częstochowa jest Panu bliska?
Jak najbardziej. Tutaj skończyłem studia, tutaj poznałem parę bliskich osób, tutaj mieszkałem w paru różnych miejscach, między innymi na Starym Mieście niedaleko ulicy Piłsudskiego. Myślę, że to jedna z najbardziej inspirujących części miasta. Ta stara zabudowa ma w sobie jakąś energię, której brakuje na betonowych osiedlach. Jest w tym jakaś tajemnica.
Skąd pomysł na „Martwą laleczkę”?
Pomysł na napisanie powieści w ogóle wziął się po tym, jak zostałem jednym z laureatów ogólnopolskiego konkursu na opowiadanie kryminalne. Udział w tym konkursie dodał mi trochę pewności i postanowiłem się zmierzyć z bardziej wymagającą formą, jaką jest pełnowymiarowa powieść. Oczywiście musiał to być kryminał. Gdyby miał być to jakiś romans, nie wiedziałbym od czego zacząć (śmiech).
Bohater Pańskiej powieści myli się, nie jest ideałem mężczyzny ani, umówmy się, sympatycznym gościem. Lubi go Pan?
Lubię go, bo jest nieprzewidywalny, a przez to bardziej ludzki. Choć w czasie trwania korekty, gdy wróciłem po dłuższej przerwie do powieści wydał mi się trochę irytujący, ale taki miał być. Żaden z niego szlachetny detektyw o określonym zestawie cech wewnętrznych i zewnętrznych, który ma wszystkie asy w rękawie. Takich w literaturze było zbyt wielu. Tak samo rzecz ma się z wykonywaniem zawodu. Prywatny detektyw to zawód, który jak każdy inny, można wykonywać lepiej lub gorzej. Zalewski jest tego idealnym przykładem. Poza tym muszę przyznać, że w trakcie powieści Zalewski zaczął żyć własnym życiem, to on mnie bardziej prowadził, niż ja jego.
Ważnym tematem „Martwej laleczki” są kobiety: Zalewski cały czas kocha swoją byłą, Martynę, i nie może się oswoić z jej małżeństwem z innym facetem. Jednocześnie naprawdę się stara nawiązać dobrą, dojrzałą relację z Beatą, samotną matką, która pragnie stabilnego związku. Nikt w tej powieści nie jest szczęśliwy w miłości. Skąd ten pesymizm?
Sam jestem z natury trochę pesymistą, tak więc bohaterom powieści nie mogło wieść się za dobrze (śmiech). Poza tym Zalewski to przykład gościa, który nie potrafi być szczęśliwy. Jeśli już ma to szczęście na wyciągnięcie ręki, musi coś spieprzyć. To jest jego naturalny stan. Wtedy czuje, że żyje.
Czym jest dla Pana kryminał jako gatunek? Dość swobodnie poczyna Pan sobie z tą formą w „Martwej laleczce”, pokazując to, co w śledztwie reprezentacyjne: zmęczenie, błędy, tropy prowadzące donikąd, rolę przypadku.
Kryminał to dla mnie przede wszystkim Chandler. Niedościgniony ideał. Mistrz. To jest drzewo, reszta to owoce. Poza tym nie przepadam za wszechwiedzącymi detektywami, ani za powieściami, w których wszystko logicznie się zgadza, zazębia. Jedno wynika z drugiego, a na końcu wszystkie wątki się schodzą i po mozolnym śledztwie dowiadujemy się, że mordercą był jednak szofer (śmiech). Świat nie jest logiczny, ludzie nie postępują logicznie, kierują się emocjami. Wszyscy tworzymy własne narracje i tak należy traktować opowieść głównego bohatera ,,Martwej laleczki”. Czasem może konfabulować, przeinaczać fakty, opisywać rzeczy jakimi nie są, jakimi nie są dla niego oczywiście. Czyli tak jak w normalnej rozmowie z dobrym kolegą przy czymś mocniejszym. W pewne rzeczy jesteśmy w stanie mu uwierzyć, a gdy przechodzi do tematu ostatnich podbojów sercowych, wiemy, że za dużo prawdy w tym nie usłyszmy. I rzeczywiście staram się za bardzo nie przejmować odgórnie ustalonymi zasadami pisania kryminałów czy powieści sensacyjnych. Właściwie stosuję tylko jedną zasadę, o której wspominał Chandler. Brzmi mniej więcej tak: jeśli akcja się wlecze, trzeba wprowadzić faceta z pistoletem. I to działa.
Mówi się, że pisanie kryminałów ma w sobie coś z kompensacji: autor morduje swoich bohaterów, ma na nimi władzę, której w rzeczywistości, w prawdziwym świecie, nie posiada. Czy w Pańskim doświadczeniu pisania jest coś z takiej mrocznej przyjemności? Jak to jest z tą luką w życiu autora kryminałów, kiedy prowadzi normalne życie, a potem siada do pisania i zaczyna nurzać się w potwornych zbrodniach, przemocy i złu?
Coś w tym jest. Mnie w ogóle pasjonuje mroczna strona ludzkiej psychiki. Światem przedstawionym w ,,Martwej laleczce” rządzi Eros i Tanatos, a więc mamy tu odwołanie do psychoanalizy, której nie sposób uniknąć w tego rodzaju literaturze. Właściwie to nic odkrywczego, ale bez śmierci i pożądania trudno byłoby napisać dobry kryminał. Co do kompensacji, niektóre fragmenty powieści powstawały w trudnym dla mnie okresie, stąd taki, a nie inny jej charakter. Do tego świadomość, że jest się Demiurgiem, że ma się w garści losy bohaterów – jest to na pewno rodzaj perwersyjnej przyjemności (śmiech). I dopóki zostaje uwięziona na stronach powieści, wszystko jest w porządku. Może to zabrzmi dziwnie, ale sam nie jestem zwolennikiem epatowania przemocą w literaturze. Przy następnej powieści założyłem sobie, że przemocy będzie mniej. Jestem już na półmetku, ale już wiem, że nie udało mi się zrealizować tego założenia. To jest chyba najlepsza odpowiedź na to pytanie.