Pamiętacie konkurs dla pisarzy, który organizowaliśmy z Poemą z okazji końca świata? Już w połowie września światło dzienne ujrzą pierwsze minibooki zwycięzców. Póki co proponujemy Wam coś na smaka: fragment "Księgi końca świata" laureata 1 miejsca w kategorii proza, Tomasza Sadlika.
Przedstawiam Wam, drodzy Czytelnicy Johna Falimpsesta. "Księga końca świata" to opowiadanie, w którym "koniec" oznacza początek czegoś nowego, wyzwolenie i akcję drzemiących w nas prawdziwych ludzi-buntowników, takich jak główny bohater. Falimpsest ratuje nasz świat przed obcą cywilizacją, która chciała wykorzystać nasze słabości, w tym największą - głupotę, potęgowaną dzięki wyższej technologii przez pozornie przyjaznych "przybyszów" ... . Wszystko to w pięknym otoczeniu okolic małego, francuskiego miasteczka niedaleko Annecy. W powyższym fragmencie hrabia, to typowy przedstawiciel odchodzącej, francuskiej arystokracji z wszystkimi jej wadami i zaletami.... Kiedy "artysta-dziennikarz" John Falimpsest uratował już świat przed zagładą (sami sobie odpowiedzcie, czy warto), ten ostatni odwdzięczył mu się wystawiając jedną z jego wcześniejszych sztuk z jego własnym nazwiskiem w tytule w najbardziej znaczących miejscach naszego globu.... Sztuka "John Falimpsest" pokazuje, jak może wyglądać świat za kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat. Znane z przeszłości sterowanie "zwykłymi" ludźmi, kontrolowanie ich od urodzin do śmierci wzbudzi oczywiście sprzeciw wielu, ale w obliczu niemocy nawet "Trockiego", na czele rebelii stanie nie kto inny, jak nikomu nie znany (ukrywający się) artysta, twórca "falizmu" - John Falimpsest.... Lektura dla zabawy i przemyślenia, zupełnie różna od moich wcześniejszych powieści sensacyjnych i kryminalnych (pod pseudonimem Andre Miroire i zapowiedź stylu mojej nowej powieści fantasy "Strażnik języków", którą skończę za kilka-kilkanaście tygodni..... Minibook ukaże się tutaj na początku września, ale już nie mogę doczekać się Waszych opinii, które możecie wpisać tutaj....
Starszy mężczyzna skłonił się lekko, odwrócił i wyszedł na spalone słońcem, wysypane drobnym, jasnym żwirkiem podwórze, na którym koło ławek w niedzielne popołudnia grywał z kumami w kule. W kościele ksiądz dokończył modlitwy poświęcenia, zwinął serwetki, zamknął mszały, wyczyścił i zamknął w tabernakulum kielich. Następnie klęknął przed wyjściem przed obrazem matki Boskiej nad ołtarzem i poszedł do zakrystii. Nie spojrzał nawet na stojący w kącie laptop, który od wczoraj włączony był na głównym serwisie informacyjnym, wyszedł z zakrystii, przez niewielkie, gotyckie krużganki dotarł do swojej celi, zamknął się i padł na ziemie, z rozkrzyżowanymi ramionami. Odkąd pojawiła się tajemnicza kobieta ubrana w czarną bluzkę i proste, luźne, zielone spodnie z miękkiego, jedwabistego materiału, niosąca w obu rękach dużą, żywą rybę, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to wszystko już było, że gdzieś już o tym czytał, chociaż żaden ze znanych mu fragmentów Biblii, nawet księga Apokalipsy, nic nie wspominał o podobnym do tego znaku. Pozostawało modlić się i czekać. I pocieszać wiernych. W tym momencie z sąsiedniej celi wyszedł na krużganki jeden z mnichów i z pochyloną głową, rozglądając się, nasłuchując i starając, by nikt nie usłyszał wywoływanego kontaktem z podłożem jego kamaszy szmeru, wymknął się przed kościół, wyszedł na pustą o tej porze, skąpaną w słońcu drogę i zaczął iść w kierunku rysującego się na horyzoncie zamku.
[...]
- Uwierzył pan w te bzdury, hrabio? – zapytał stojący w otwartych właśnie drzwiach, wysoki, elegancki blondyn, ubrany w niemodny, granatowy, urzędniczy garnitur i krawat w delikatne prążki mężczyzna.
- W próbę generalną? Nie, John – odparł, nie odwracając się od okna, zupełnie nie zaskoczony jego pojawieniem się hrabia. - Nie pierwszy idiotyzm, jaki zrodziły głowy naszych polityków. Pewnie mamy problemy z tą nową technologią, drogi Johnie, dlatego chcą nas przygotować na kolejne, jeszcze nowsze nowinki.
- Nie wierzy pan w ekstrakcję jonową? To technologia przyszłości, która przeniesie nas o lata świetlne do przodu ...
- Akurat. Tak, jak atomowa, dopóki ci biedni Japończycy omal nie stracili pół kraju...
- Przesadza pan. Poza tym sami sobie nawarzyli bigosu – w głosie Johna Falimpsesta zadrgała nuta znużenia ciągłym wyjaśnianiem wszystkim prawdziwego znaczenia rzeczy i zdarzeń. - Ale szkoda, że zajazd dzisiaj zamknięty - dodał. To miłe, że zechciał pan mnie przyjąć na kolację. Samotnie w niemal opuszczonym miasteczku...
- Mógł pan wyjechać. Albo iść do kościoła. Mnisi zaordynowali regularne modły. Na pewno potem ktoś by tam pana przygarnął.
- Jasne. Czyste średniowiecze.
- Niekoniecznie. Przeczytali w Biblii, że wszystkie znaki się zgadzają, tylko dotychczasowa interpretacja apokalipsy była, jak by to powiedzieć, niepełna. Poza tym ta przepowiednia.... Ale pana to nie interesuje, prawda?
- Może porozmawiamy przy kolacji? Po wszystkim mają przywrócić najpierw prąd, potem łączność, internet i całą resztę. Do jutra wszystko ma wrócić do normy.
- Oczywiście. W najgorszym razie zjemy całą kolację przy świecach. A służącej kazałem napalić w starym piecu i przygotować kominki. I pokój gościnny dla pana. No, ale zacznie się dopiero za godzinę.
- Ja chyba się przejdę. Piękny dzień, szkoda zmarnować go w starych murach, nawet w otoczeniu tylu pięknych przedmiotów, tylko dlatego, że ma nastąpić koniec świata, prawda, hrabio? Pan zostaje tutaj?
- Tak, mam jeszcze kilkanaście stron do przeczytania do kolacji. Na szczęście moja biblioteka ocalała z poprzedniego kataklizmu - zakpił. - Bierze pan sztalugi?
- Panie hrabio, jestem malarzem, twórcą – zaprotestował. Nie maluję z natury, więc nie muszę chodzić w plener. To strasznie démodé....
- Oczywiście. Kolacja o siódmej – oznajmił hrabia, dając do zrozumienia, że ich rozmowę uważa za skończoną.
- Dziękuję, do zobaczenia! – rzucił na odchodnym artysta.
*Photo credit: Max F. Williams / Foter / CC BY