W jedzeniu chodzi o: smak, zapach, wygląd potrawy, o dobre zbilansowanie jej składników, tak, by pokarm dostarczał jak najwięcej pożytecznych elementów, a jak najmniej szkodliwych. Inaczej mówiąc: w jedzeniu chodzi o estetykę: jedzenie ma być ładne, zadowalać nasze zmysły, a i konsument w konsekwencji ma być piękny: szczupły, odżywiony, pełen energii. Spójrzcie na zdjęcia z magazynów kulinarnych (które coraz częściej ciężko odróżnić od lajfstajlowych, por. ruch food porn): udziec barani w ziołach ma wyglądać jak z obrazu holenderskich mistrzów, a do tego starannie dobrana zastawa i kuchenne utensylia mają stwarzać spójną i ładną kompozycję. Smacznie i zdrowo, a w efekcie my mamy być zadowoleni, silni i piękni.
A teraz propozycja jest taka: spójrzmy na jedzenie z innej strony. Przeanalizujmy, co się skąd poszczególne składniki potrawy wzięły się na obrazku.
Ogarnia Was niejasne uczucie? Niepewność? A może to wstyd, który – jak rozpoznał Walter Benjamin – organizował spostrzeganie zwierząt przez Kafkę? Dla Foera, który obu pisarzy przywołuje, ta kategoria jest bardzo ważna: wstyd, czyli poczucie winy wobec niewidzialnej wspólnoty.
„Zaraz, zaraz, jak wina, jaka wspólnota? Mowa o świniach!”. Zazwyczaj kiedy ktoś próbuje podjąć sprawę chowu przemysłowego, pojawia się jakiś filozof-sceptyk, który oświadcza, że właściwie to my, jako ludzie, nie mamy żadnego prawa mówić o cierpieniu zwierząt, bo nie mamy do niego żadnego dostępu. I że kiedy mówimy o bólu trzymanych w za małych klatkach, hodowanych w warunkach przemysłowych zwierząt, to nadajemy im uczucia, których być może one wcale nie żywią, a nawiedzeni ekolodzy posługują się nieuprawnioną antropomorfizacją w celu szantażu moralnego, kiedy próbują nam wmówić, że rybę, która ma haczyk w oku, boli tak samo, jak człowieka.
Cóż. Ryba nie myśli jak człowiek. Ryba nie analizuje. Ryba nie ma żadnych strategii wyrażenia swojego bólu. Ale to nie znaczy, że nie cierpi. Żaden z pracowników przemysłu hodowlanego temu nie zaprzeczy: ci, którzy towarzyszą umierającym zwierzętom, nie maja co do tego wątpliwości. Ból łączy nas ze zwierzętami, jak pisał w Dzienniku Gombrowicz: ból, doświadczenie bardziej przejmujące niż śmierć, nie da się w żaden sposób wysłowić, pozostawia nas bezradnymi. Wszyscy: ludzie i zwierzęta, według Gombrowicza, żyjemy we wspólnocie bólu, z którym nic nie możemy zrobić. To wspólnota samotnych.
Ci, którzy twierdzą, że zwierzęta nie cierpią, albo że o ich bólu nie możemy zbyt wiele powiedzieć, albo zakładają, że wobec tej sprawy nic nie da się zrobić (no bo tak już jest, od tysięcy lat: człowiek zjada zwierzę) zapominają (aktywnie zapominają, nie chcą pamiętać), że sami jesteśmy zwierzętami. Na innym poziomie rozwoju, z innymi strategiami przetrwania, ale wciąż. Jednak nie chcemy o tym pamiętać, wolimy zakładać, że istnieje przepaść między zwierzęciem a człowiekiem: dlatego też tak dobrze przyjęła się teza Kartezjusza o tym, że zwierzęta nie mają duszy, że są jedynie maszynami.
Ale przecież człowiek też jest zwierzęciem. Jego kod genetyczny, jego fizjologia, budowa ciała, rozmaite atawizmy wciąż o tym przypominają. Jednak to przekonanie nie jest dla nas wygodne. Wolimy postrzegać siebie jako coś wyższego, lepszego: „Ja zwierzęciem, jak ta małpa, jak ten koń?”, pytamy znad MacBooka. Lubimy z obelgach porównywać się do zwierząt. „Jesteś świnia”, powiadamy. A przecież świnia to inteligentne, sympatyczne stworzenie.
Foer, jak większość z nas, długo wahał się między najrozmaitszymi stylami odżywiania: od wegetarianizmu po spontaniczną wszystkożerność, próbując radzić sobie z dyskomfortem związanym z wyobrażeniem umierających zwierząt, stosował „dietę opartą na skrupulatnej niekonsekwencji”. Jednak pojawienie się dziecka i związana z ojcostwem perspektywa dokonywania wyborów kształtujących życie dziecka, autor postanowił się przyjrzeć swojej diecie i jej konsekwencjom. Zaczyna szperać, szukać informacji. W efekcie przedstawia czytelnikom coś pomiędzy powieścią a reportażem śledczym: świetna historia łączy się tu z ogromną ilością wiedzy.
Ton autora jest bardzo wyważony, zwraca on uwagę na wieloaspektowość omawianego zagadnienia. Jedzenie jest zawsze związane z opowieściami, które o nim snujemy, a i tym daleko od jednoznaczności. Jednak jak poradzić sobie właśnie ze wstydem, który ogarnia nas, kiedy patrzymy na swój talerz i zanim zaczniemy jeść zdamy sobie sprawę z tego, skąd wzięło się na nim mięso? Jak poradzić sobie z faktem, że jedzenie ma aspekt etyczny? Że nasze codzienne zakupy moga przyczyniać się do rozwoju gigantycznej maszyny przemysłowego zabijania? Nie chodzi tu o nachalne promowanie wegetarianizmu, ale o próbę poradzenia sobie z prodstawowymi etycznymi dylematami dnia codziennego. (na marginesie: podobny eksperyment, związany z etycznym jedzeniem, przeprowadziła i opisała Karen Duve, warto jej książkę „Jeść przyzwoicie” porównać z tekstem Foera).
Autor „Strasznie głośno, niesamowicie blisko” oraz „Wszystko jest iluminacją” świetnie radzi sobie w literaturze faktu. Przedstawia przejmującą narrację, pozbawioną jednak histerycznego tonu, ideologicznego zaślepienia czy przekłamań proponuje opowieść o tym, jak być po prostu uczciwym.